Raz na jakiś czas na naszych talerzach pojawia się kuskus. Zwykle przygotowuję go z cukinią, ziołami, cebulką, natką pietruszki i prażonym słonecznikiem, jako szybki posiłek do odgrzania w pracy. Moja kulinarna przygoda z kuskusem zaczęła się na dobre trzy lata temu, tuż po powrocie z Algierii. Tam kuskus to jeden z filarów narodowej kuchni. Choć pod względem wartości odżywczych nie jest prymusem wśród kasz, to jednak stanowi znakomitą bazę, jeśli chcemy przygotować szybki posiłek.
Dzisiejszy wpis będzie odrobinę nietypowy. Chcę Wam pokazać kilka zdjęć z mojej podróży do Algierii okraszając je garścią ówczesnych refleksji na temat tego północnoafrykańskiego kraju i jego mieszkańców. A nagrodą za cierpliwość czytania i oglądania niech będzie przepis:) Odgrzebałam moje notatki z podróży, odkurzyłam fotografie i… zapraszam do lektury.
17 marca 2011 r. Niezmiennie fascynuje mnie i niepokoi zarazem widok, który powtarza się na rogatkach miasta: wojsko (często w opancerzonych pojazdach), kolczatki na jezdni, żołnierze pod bronią. Samochody zwalniają, w nocy kierowcy wyłączają światła mijania i włączają światło przy lusterku wstecznym w kabinie, by żołnierze mogli zobaczyć kto siedzi w samochodzie, czy przypadkiem nie jakieś podejrzane typy-terroryści. (…) Stan wyjątkowy został co prawda zniesiony nie dalej jak miesiąc temu, ale jak mówi M., nadal zdarza się, że ekstremiści zatrzymają kogoś, kto pracuje dla rządu lub wojska i zastrzelą go. Jakieś dwa lata temu w ten sposób zginął narzeczony znajomej M. Wracał wieczorem autem do domu, gdzieś za miastem zatrzymali go żołnierze-przebierańcy (w rzeczywistości islamscy terroryści), kazali sobie pokazać papiery i gdy okazało się, że chłopak pracuje jako kucharz w wojskowych koszarach – zamordowali go…
M. na moje pytanie czy pamięć o wojnie domowej z lat 90. nadal jest żywa w algierskim społeczeństwie, odpowiada: „Owszem. W zasadzie nie ma rodziny, która nie straciłaby chociaż jednego bliskiego, krewnego”.
19 marca 2011 r. Wyprawa z Shabanem i jego siostrzenicą Lamią do Benni-Yenni (Ath-Yenni) wioski położonej w górach Djurdzura. Benni-Yenni jest znana z produkcji biżuterii, z której z kolei słynie ten region czyli Kabylia. Wspinamy się samochodem po krętej asfaltowej drodze, coraz wyżej i wyżej. Nagrodą jest wspaniały widok z podestu à la taras widokowy, na który natrafiamy z Lamią dochodząc już na piechotę do końca wsi. Po drodze odwiedzamy każdy z maleńkich sklepików z biżuterią. Sklepiki mocno przykurzone, dawno mają za sobą swoje lata świetności. W środku kabylska biżuteria. Dominuje srebro i koral. Srebro pokryte farbą w kabylskich narodowych barwach: żółty, czerwony, niebieski, zielony. Starsi ludzie na ulicy widząc cudzoziemkę uśmiechają się i mówią przyjaźnie „bonjour”. Odpowiadam z uśmiechem i zastanawiam się kiedy ostatnio to miejsce widziało turystę… Patrzę na ludzi, jestem ciekawa ich reakcji: nie widać tej algierskiej frustracji w pierwszym, powierzchownym kontakcie. Może dlatego, że mam do czynienia z Kabylczykami, którzy są „wolnymi ludźmi”?
21 marca 2011 r. Piąta rano. Zaczynamy naszą wyprawę na południe z zamiarem dotarcia na pustynię, a konkretnie do miasteczka Ghardaïa. Zatrzymujemy się na śniadanie w Medei położonej niedaleko Tibhirine w Górach Atlas. Kupujemy jeszcze ciepłe pieczywo w miejscowej piekarence i krążymy w poszukiwaniu kafejki, w której można dostać kawę na wynos. W kafejce sami mężczyźni. Kobietom wstęp wzbroniony. Czuję się nieswojo i aby nie naruszyć czyichś uczuć religijnych nie wchodzę do środka. Chłopcy kupują kawę, śniadanie jemy w plenerze. Robię ukradkiem zdjęcia na rynku miejskim. Przez kolejne 4 dni podróży opanuję ten styl robienia zdjęć „z ręki”, ukradkiem, niemalże do perfekcji. Na rynku sami mężczyźni. Stoją, rozmawiają żywiołowo gestykulując, kucają, starsi siedzą na ławeczkach. Kobiety przemykają „zakwefione” gdzieś w bocznych uliczkach. Serce Medei jest „męskie”. To oni tutaj rządzą.
22 marca 2011 r. Ghardaïa. Niemal wszystkie kobiety mozabickie noszą długie, aż do samej ziemi, śnieżnobiałe hidżaby (w których wyglądają jakby były owinięte w białe prześcieradła). To, co widać na zewnątrz, to jedynie jedno oko, dłonie oraz fragment stóp zwykle obutych w czarne pantofle na płaskim obcasie.
Po obiedzie wynajęliśmy przewodnika, którzy oprowadził nas po oazie i pokazał tutejszy system nawadniania ogrodów pełnych palm daktylowych. Tak na marginesie, to daktyle stanowią w tym kraju jeden z niewielu towarów eksportowych obok ropy naftowej i gazu. Nasz młody przewodnik zagadnięty o to czy ma żonę przytaknął i opowiedział nam o małżeństwach aranżowanych (głównie przez matki chłopców). Wiek, w którym Mozabici wydają córki za mąż zaczyna się od 12-13 roku życia. Kobieta mozabicka musi wyjść za mąż za Mozabitę. Mężczyzna ma ten luksus, że ma wybór, może np. wziąć sobie za żonę Kabylkę.
23 marca 2011 r. Dziś „dotknęliśmy” pustyni: tej piaszczystej, wszechogarniającej, jak z hollywoodzkich filmów. Do tej pory przez ostatnie 3 dni mieliśmy do czynienia z pustynią kamienistą. Jedziesz asfaltową drogą, która jak wstążka przecina pustynię, a na szosę wciąż i wciąż nawiewa piasek. Kiedy nic z przeciwka nie jedzie, z tyłu też nie widać żadnego samochodu, można się poczuć jak na bezkresnym, monotonnym oceanie. Gdzieś tam w głębi masz wrażenie osamotnienia. Pusto. Piaszczysto. I tak przez jakieś 200 km. Poza tym co jakiś czas spotykasz stado wielbłądów, które spokojnie i niewzruszenie przechodzą przez drogę bynajmniej nie spiesząc się. Jak owce na Podhalu. Co kilka kilometrów stoją znaki ostrzegawcze „Uwaga wielbłądy”. Śmialiśmy się z M., że każdy z nich to rękodzieło, ponieważ wielbłąd na nich raz wygląda jakby dostojnie spacerował, innym razem jakby biegł, jeszcze na innym znaku miał krótszy ogon niż na poprzednich albo pysk przekrzywiony niestandardowo. Na którymś kilometrze uradowani spotkaliśmy takie leniwe stado wielbłądów. Zatrzymaliśmy się na poboczu, uchyliłam szybę i przez jakieś 30 sekund pstrykałam im zdjęcia. Po chwili aparat był pokryty cienką warstwą drobniutkiego piasku. Miałam go pełno w zębach.
25 marca 2011 r. Ten kraj mógłby być prawdziwym rajem turystycznym. Ma wszystko, czego potrzeba, by przyciągnąć zagranicznych turystów: ciepłe Morze Śródziemne, piaszczyste plaże, pustynię, góry Atlas, „perły” będące na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, różnorodność kulturową i wspaniałe tradycje, których nie powstydziłby się żaden europejski kraj. Ale politycznie daleko mu do demokracji. Od 15 lat Algierczycy skazani są na tego samego prezydenta, a mówi się, że jest on tylko polityczną marionetką w rękach wojskowych. Na rogatkach miast za dnia i w nocy stoją posterunki wojskowe i sprawdzają kto wjeżdża do miasta. Mają opancerzone samochody i wykrywacze bomb. Ludzie może nie żyją w ciągłym strachu, bo przyzwyczaili się do tej „małej stabilizacji”, ale w ich oczach od czasu do czasu uważny obserwator może dostrzec jakiś dziwny smutek. Smutek, który pojawia się wówczas, gdy zamyślają się, gdy przestają się uśmiechać i gdy milczą. I wciąż marzą o Francji, która ich nie chce, mimo że znają język, kulturę, że tyle ostatnio mówi się o starzejących się społeczeństwach Zachodniej Europy.
KUSKUS NA SPOSÓB ALGIERSKI
Ajka Raz na jakiś czas na naszych talerzach pojawia się kuskus. Zwykle przygotowuję go z cukinią, ziołami, cebulką, natką pietruszki i prażonym… na obiad Kuskus na sposób algierski European DrukujSkładniki
- 2 garście kuskusu
- łyżeczka algierskiej przyprawy do kuskusu
- oliwa z oliwek
- cebula
- 1 ząbek czosnku
- 1/2 czerwonej papryki
- 1/2 żółtej papryki
- zielone oliwki
- pojedyncza pierś z kurczaka
- mix przypraw do kurczaka (ja używam pikantnej mieszanki)
- ciecierzyca w zalewie (1/2 puszki)
- groszek zielony (1/2 puszki)
- pieprz, sól do smaku
Instrukcja
Kuskus zalewamy wrzątkiem, dodajemy przyprawę do kuskusu, odrobinę solimy i odstawiamy na ok. 3-4 minuty, aż wchłonie wodę. Cebulę kroimy w piórka, czosnek drobno siekamy, paprykę kroimy w paski. Ciecierzycę i groszek odsączamy z zalewy. Oliwki kroimy w plasterki. Kurczaka kroimy w paski, dodajemy przyprawę (ilość wedle gustu) i smażymy na oliwie. Kuskus przekładamy do dużej miski, dodajemy podsmażonego kurczaka, cebulę, czosnek, paprykę oraz pozostałe składniki. Całość dokładnie mieszamy i obficie skrapiamy oliwą z oliwek.
Kuskus, którego skład był bardzo podobny (choć sposób jego przyrządzania z pewnością nieco się różnił), jadłam u zaprzyjaźnionej rodziny w Tizi-Ouzou, a w prezencie przed powrotem do Polski dostałam od mojej „nowej” kabylskiej koleżanki Dyny słoiczek przyprawy do kuskusu. Podejrzewam, że podobny mix przypraw można kupić w Polsce w sklepach z żywnością orientalną.
Smacznego:)