Przez okno połaciowe w mojej kuchni widać jeden z najwyższych kominów w kraju. To komin w Mosznej należący do pruszkowskiej elektrociepłowni. Strzelisty, w biało-czerwone paski, jak z francuskiego żurnala. Opleciony wianuszkiem czerwonych pulsujących światełek jest moim prywatnym detektorem smogu. Jeśli rano nie widać kolosa i wiatru jest jak na lekarstwo, jest niemal pewne, że zanieczyszczenie powietrza przekracza kilkaset procent i moja mała Zu nie utnie sobie drzemki na polu.
Przerażona alarmującymi doniesieniami mediów o zimowym smogu uzbroiłam się w dwie smogowe aplikacje na smartfona, które w sezonie grzewczym maniakalnie sprawdzam nawet kilkadziesiąt razy dziennie. Wyjdziemy na spacer czy raczej zostaniemy w domu? Komin w Mosznej jest jak szklana kula wróżki (która prawdę Ci powie), zaś Airly i Kanarek to ta bardziej rozsądna część mojego ego.
Bywają takie noce, gdy cały dom śpi, a mnie zdarza się pracować do późna. W bezwietrzne noce, gdy wyglądam przez okno, w świetle ulicznej latarni widzę uśpione domy i drzewa jakby przez mgłę. Otulone brudnym muślinem. Ale to nie mgła, lecz smog.
Do południa wyglądam błogosławionego wiatru, który przegania zawieszone w powietrzu pyły i przynosi oczyszczającą mazowiecką „bryzę”. Wtedy tak bardzo tęsknię za tatrzańskimi podmuchami halnego…
Przeczytałam gdzieś, że modne ostatnio oczyszczacze powietrza przeznaczone do pomieszczeń jedynie w 60% usuwają przenikające do wnętrz pyły. I to w dodatku w warunkach laboratoryjnych. Więc póki co zostaję przy ekologicznych, roślinnych sposobach. Pielęgnuję niewymagającą sansewierię i równie skromną difenbachię.
Modna ostatnio skandynawska filozofia hartowania niemowląt i maluchów to nic przy metodach zalecanych przez jednego z przedwojennych bohaterów 13 pięter Filipa Springera. Ów lekarz (którego nazwiska nie pamiętam) żoliborskiej WSM zatroskanym matkom chorujących dzieci nieodmiennie zalecał wystawianie pociech „na mróz, na mróz!”:)
Więc, gdy nadciąga wyż i zaczyna wiać życiodajny wiatr, opatulam Zu w śpiworek, kombinezon i furę kocyków do wózka. Szkrab ucina sobie drzemkę na tarasie w towarzystwie dokarmianych sikorek, wróbli, kosów i sójek. Byle do wiosny.
Na osłodę zostawiam Wam przepis na domowe ciasteczka pełne błonnika. W moim wykonaniu są nieco koślawe, ale bardzo smaczne. Musicie uwierzyć mi na słowo:)
CIASTECZKA ORKISZOWO-PSZENNE Z OTRĘBAMI
Ajka Przez okno połaciowe w mojej kuchni widać jeden z najwyższych kominów w kraju. To komin w Mosznej należący do pruszkowskiej elektrociepłowni. Strzelisty, w biało-czerwone… słodkie Byle do wiosny. Ciasteczka orkiszowo-pszenne European DrukujSkładniki
- 100 g miękkiego masła
- 70 g cukru brzozowego lub trzcinowego
- 1 jajko
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1/4 łyżeczki mielonego imbiru
- 100 g mąki orkiszowej
- 100 g mąki pszennej
- 20 g otrąb żytnich
Instrukcja
W robocie kuchennym lub ręcznie na stolnicy zagniatamy ciasto: najpierw miksujemy masło z cukrem na puszystą masę, następnie dodajemy jajko, przyprawy, a na końcu mąkę i otręby. Ciasto wyrabiamy do uzyskania miękkiej, jednolitej kuli.
Następnie ciasto zawijamy w folię spożywczą i umieszczamy na 1h w lodówce. Po tym czasie ciasto wyjmujemy z lodówki, dzielimy na 3 części i każdą z nich rozwałkowujemy na cienki placek (ok. 5 mm grubości). Wykrawamy ciasteczka przy pomocy szklanki/kieliszka i ewentualnie stempelka.
Ciasteczka układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy ok. 16-17 minut w temperaturze 200ºC (termoobieg).
Po upieczeniu ciastka wykładamy na kratkę kuchenną, aby ostygły. Przechowujemy w metalowej puszce lub słoiku.
Smacznego:)