Jak wiecie, od połowy stycznia przechodzę intensywną edukację w temacie „macierzyństwo”. To istny temat-rzeka. W ciągu ostatnich tygodni wyedukowałam się nie tylko w kwestiach szczepień i rodzajów smoczków dla maluchów. Okazuje się, że do tej pory nie dostrzegałam większej różnicy między śpioszkami a pajacykiem czy body. Już wiem co to kolka jelitowa i jakie kropelki pomagają, by się nie pojawiała. Wiem też co to aspirator do noska. Kiedyś widząc na ulicy kobietę z dzieckiem w chuście byłam przekonana, że istnieje tylko jeden rodzaj tego nosidła. Dziś już wiem, że są chusty elastyczne, tkane i kółkowe. I że dziecko można również nosić w nosidełku: ergonomicznym lub mei-tai. Jednak chyba najbardziej zdumiał mnie fakt, że gdy matka jest przeziębiona (co mi się ostatnio przytrafiło) nie powinna odstawiać maleństwa od piersi, ponieważ w jej pokarmie zawarte są przeciwciała, które chronią niemowlę przed zachorowaniem. Natura bywa niesamowita…
Dziwię się też sobie, swoim reakcjom. Jestem typem śpiocha, który ma dosyć głęboki sen i zwykle kładzie się spać w okolicach północy. Co oznacza problem z porannym wstawaniem. Od kiedy pamiętam, wstając na uczelnię czy do pracy, zawsze „wyrywałam” dodatkowe 5 czy 10 minut drzemki i nigdy nie byłam wstanie podnieść się po pierwszym dzwonku budzika. Bywało, że przez to spóźniałam się na zajęcia i do pracy. Dziś śpię jak mysz pod miotłą i każdy dźwięk wydawany przez sen przez Zuzę od razu mnie budzi. Nauczyłam się spać na raty i wstawać bez marudzenia, by ją w środku nocy przewinąć. Doprawdy, nie poznaję siebie… Oczywiście jest to okupione cieniami pod oczami i „dosypianiem” podczas karmienia.
Dziś już wiem, że gdy pojawia się dziecko, przestrzeń życiowa świeżo upieczonej mamy nagle kurczy się do mikroskopijnych rozmiarów. Przez pierwsze miesiące terytorium zakreślone jest bardzo wąskimi ramami: dom, ogród, trasa spaceru, sklep spożywczy, apteka, drogeria z pieluchami, czasem najbliższa IKEA.
Zuza jest typem dziecka dosyć absorbującego, które domaga się uwagi i bliskości. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć sytuacje, gdy położona w swoim łóżeczku pozwoliła mi na przeprowadzenie w całości porannej toalety czy zjedzenie śniadania przy stole (ostatnio jem na stojąco i na czas przy blacie kuchennym. Jest szybciej). W zasadzie, gdyby nie to, że pomagają mi Rodzice przy bawieniu i usypianiu (mamy to szczęście, że mieszkają piętro niżej) nie byłoby mowy o ugotowaniu czegokolwiek od A do Z, nie wspominając o fotografowaniu i blogowaniu. Cóż, podobno taka karma młodej mamy…
Swoją drogą, ten, kto ukuł w kodeksie pracy termin urlop macierzyński, musiał być albo nie w pełni władz umysłowych albo nie miał własnych dzieci. Urlop z definicji to odpoczynek, chillout i wytchnienie. Tymczasem rok spędzony w domu z niemowlakiem to nie tylko wspaniałe chwile, gdy wzajemnie się poznajecie, obserwujesz jak Twoje dziecko z dnia na dzień robi postępy, a Ty z każdym dniem coraz bardziej je kochasz. Ten rok to również ciężka, codzienna praca, czasem chwile zwątpienia okupione niewyspaniem i chronicznym zmęczeniem. I poczucie, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Ale macie teraz siebie nawzajem i to się liczy najbardziej.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam?
Teraz karnie i bez marudzenia proponuję Wam, abyście wypróbowali przepis na pyszne ciasto marchewkowe, które dzięki kilku nieskomplikowanym zabiegom można nawet nazwać tortem. Za tort „robiło” podczas niedawnych urodzin S. Krem do dekoracji z przepisu zastąpiłam własnym patentem na bazie mascarpone. Oryginalny przepis na ciasto pochodzi z książki The Hummingbird bakery, którą dostałam w zeszłym roku w prezencie od mojej przyjaciółki Kamy.
CIASTO MARCHEWKOWE Z ORZECHAMI WŁOSKIMI
Ajka Jak wiecie, od połowy stycznia przechodzę intensywną edukację w temacie „macierzyństwo”. To istny temat-rzeka. W ciągu ostatnich tygodni wyedukowałam się… różności Chusty, śpioszki i kropelki. Ciasto marchewkowe z Hummingbird bakery European DrukujSkładniki
- 250 g drobnego cukru trzcinowego (w oryginale 300 g)
- 3 jajka
- 300 ml oleju słonecznikowego (zastąpiłam rzepakowym „Kujawskim”)
- 300 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka sody
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka cynamonu plus extra do dekoracji
- 1/2 łyżeczki mielonego imbiru
- 1/2 łyżeczki soli
- 1/4 łyżeczki naturalnego ekstraktu waniliowego
- 300 g marchwi, startej na tarce o dużych oczkach
- 100 g posiekanych orzechów włoskich
na krem:
- 1 opakowanie serka mascarpone
- 3 łyżki cukru pudru
- 1/4 łyżeczki naturalnego ekstraktu waniliowego
- kilka migdałów i połówek orzechów włoskich
Instrukcja
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 170ºC.
Cukier trzcinowy, jajka i olej umieszczamy w misce i miksujemy do uzyskania jasnej masy. Następnie, cały czas miksując, dodajemy po trochu mąki wymieszanej z sodą i proszkiem do pieczenia oraz cynamonem, imbirem, solą i ekstraktem waniliowym.
Następnie dodajemy marchew oraz orzechy, mieszamy całość, by masa się dobrze połączyła.
Tak przygotowane ciasto przelewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy przez ok. 50 minut w temperaturze 170ºC (pod koniec pieczenia warto wykonać tzw. test suchego patyczka czy ciasto jest dobrze upieczone).
Po upieczeniu wyjmujemy ciasto i zostawiamy na kratce kuchennej, by ostygło.
Przygotowujemy krem: mascarpone miksujemy z cukrem pudrem i ekstraktem waniliowym. Ostudzone ciasto kroimy wzdłuż na pół, 1/3 kremu smarujemy połowę ciasta, przykrywamy górną częścią. Na wierzchu rozsmarowujemy pozostały krem, dekorujemy migdałami i orzechami.
Smacznego:)
Notatki
Wg przepisu z książki The Hummingbird bakery, z moimi modyfikacjami