Rano szybkie śniadanie w towarzystwie Zu, która z upodobaniem wciąga owsiankę z owocami i popija kawą Inką. Bardzo dumna, bo pije z dorosłego kubka, tego w kotki.
Potem toaleta, przebieranie, smarowanie buzi kremem na każdą pogodę i Zu już siedzi w foteliku gotowa do przedszkola. W międzyczasie S. przebiera nogami, co i rusz zerkając na zegarek.
Wciąga powietrze do płuc i wyjmuje z szafki przy zlewie nienapoczętą paczkę wilgotnych chusteczek do czyszczenia wszystkich powierzchni. Przeciera blaty, zagarnia farfocle z kątów na środek kuchennej terakoty. Na kolanach, metodycznie. Kurz i okruchy przyklejają się do mokrej, pieniącej się wciąż powierzchni fizelinowej szmatki.
Ogarniam dom, sprzątam zabawkowe pobojowisko na dywanie, w najmniej oczekiwanym miejscu znajduję zaginioną dwa miesiące temu skarpetkę Zu, płacę rachunek za prąd, wstawiam pranie, myję brudne naczynia. Siadam do laptopa z poczuciem, że mam przed sobą kilka niezakłóconych godzin na ogarnięcie projektowych spraw, ugotowanie zupy dla Zu i kilka innych drobnych rzeczy.
Sprzątnęła całe mieszkanie przed jedenastą, niczym sprawny automat, skupiona, a nawet trochę euforyczna. Od godziny pracuje, z zadziwiającą koncentracją uderzając w miniaturową klawiaturę służbowego tabletu (…).*
Lekarz po badaniu napisał w karcie informacyjnej choroby: odpoczynek i unikanie zbiorowisk ludzkich przez dwa tygodnie. Dobre sobie! Lekarz był mężczyzną i w mojej sytuacji będąc ojcem mógłby sobie pozwolić na to, co eufemistycznie zwie się odpoczynkiem. Matka na chorobowym nie ma taryfy ulgowej. I choć już drugi tydzień pracuję zdalnie, w zasadzie nic się nie zmieniło. Nie tracę tylko czasu na dojazdy. Tracę za to pieniądze na leki.
Ani się obejrzałam, a jest już szesnasta. Dziadkowie przywożą Zu z przedszkola. Stęskniłam się.
Kiedy pracuję w domu, najchętniej gotuję potrawy, które są nieskomplikowane i nie wymagają zbyt dużo czasu, aby je przygotować. Zwykle makaron, do tego prosty i smaczny sos. Zgodnie z zasadą less is more. Taki jest też ten przepis. Kilka chwil przy kuchennej wyspie i mamy obiad w niecałe pół godziny. Polecam nie tylko zapracowanym mamom:)
* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Natalii Fiedorczuk, Ulga, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2018
MAKARON W SOSIE ŚMIETANOWO-KURKOWYM Z SZAŁWIĄ I GRANA PADANO
Ajka Rano szybkie śniadanie w towarzystwie Zu, która z upodobaniem wciąga owsiankę z owocami i popija kawą Inką. Bardzo dumna, bo pije z dorosłego… na obiad Cudownie odnaleziona skarpetka i makaron w sosie śmietanowo-kurkowym z szałwią i grana padano European DrukujSkładniki
- 1 opakowanie makaronu (użyłam świderków)
- 1 opakowanie śmietany 30%
- 1 mała cebula
- 1 szalotka
- 1 ząbek czosnku
- 20 dag kurek
- kilkanaście listków suszonej szałwii
- kawałek grana padano lub innego sera długo dojrzewającego
- olej rzepakowy
- sól i pieprz do smaku
Instrukcja
Przygotowujemy sos: szalotkę, cebulę i czosnek obieramy, drobno siekamy i wrzucamy na patelnię z rozgrzanym olejem. Smażymy na średnim ogniu do momentu, aż się zeszklą. Następnie wrzucamy umyte i posiekane na mniejsze kawałki kurki i połowę drobno posiekanych listków szałwii, smażymy do miękkości grzybów. Doprawiamy solą i pieprzem, wlewamy śmietanę i delikatnie podgrzewamy do momentu zagotowania.
W międzyczasie gotujemy al dente makaron. Ugotowany makaron wykładamy na talerze, polewamy sosem, posypujemy startym grana padano i pozostałymi listkami szałwii.
Smacznego:)