Co takiego jest w tej „naturalnej fotografii rodzinnej”, że ludzie decydują się na sesję lifestyle lub w plenerze?
Stawiam na to, że chodzi o emocje zamknięte w kadrach.
To opowiedziana obrazami historia rodzinna – jej maleńki skrawek.
Mama, tata, dziecko/dzieci, czasem domowy zwierzak. Kilkadziesiąt kadrów. Niby nic wielkiego, ale wszystko opowiedziane z czułością.
Gdy przeglądam materiał z takich sesji już po obróbce i przygotowuję go do publikacji, to zawsze zależy mi na tym, żeby był różnorodny. Portrety, detale, szerokie kadry, momenty przejścia. Czasem dorzucę zdjęcie, które nie grzeszy ostrością, ale przemawia lepiej niż kilka okrągłych zdań. Bo są w nim zapisane emocje: radość, bliskość, czułość, oddanie. Uchwycone migawką aparatu gdzieś pomiędzy.
Bez falstartu.
Bez retuszu.
Bez sztuczności.
I to jest klucz do tego, dlaczego zamiast studio wybieracie sesję domową lub plenerową. Spust migawki nie kłamie. Wystarczy być czujnym i podążać za klientami, od czasu do czasu dając im delikatne wskazówki. A opowieść ułoży się sama.
Tak, jak ta, którą chcę Wam dziś pokazać